Życie w prezencie

Życie w prezencie – historia Julii

Julia przeszła ciężko zakażenie koronawirusem. Była na skraju śmierci. Ktoś ją jednak uratował. Ktoś wysłuchał jej niemej modlitwy. Koniecznie posłuchaj!

Pan Bóg ciągle coś robi w moim życiu, w życiu mojej rodziny. Jestem mamą piątki dzieci. Jesteśmy w Polsce prawie pięć lat. I codziennie wstaję i widzę jak Pan bóg kocha mnie i moje dzieci. Moją rodzinę.

Kiedy Ola powiedziała mi, żebym coś powiedziała to pomyślałam „Dobrze, ja codziennie coś mam, mam coś powiedzieć.”

A wczoraj wieczorem, dzieci już spały, położyłam się i tak sobie mówię do Pana „Wiesz co, pewnie chcesz abym powiedziała coś, co jest bardzo ważne. I zasnęłam z tym.

Obudziłam się o czwartej rano. Wszyscy spali, a ja się obudziłam i przyszła mi taka myśl. Teraz bardzo się dużo dzieje w świecie. Ten koronawirus, dużo ludzie umierają, dużo wojny w świecie. Usłyszałam taką myśl, że:

„Wszystko, co się dzieje JA kontroluję.”

I od razu mi się przypomniało taka historia, która była ze mną w zeszłym roku. Ja też miałam koronawirusa. Chorowałam. To był taki ciężki okres w naszym życiu.

Pierwsze dwa dni to było „spoko”. Temperatura trochę podniesiona, ale na trzeci dzień miałam bardzo mocny atak duszności. I nie widziałam w ogóle jak mogę sobie z tym poradzić. Ja jestem pielęgniarką z wykształcenia. Znam się na zdrowiu, wiem jak opanować strach w życiu, jak coś się dzieje. I myślałam, że mogę to opanować. Ale jednak ( to była 11 wieczorem) nie mogłam.

Usiadłam – nie wychodzi. Położyłam się na brzuchu – nie wychodzi. Nie mogę zrobić wdechu, drugi raz nie mogę zrobić wdechu, traci raz. A już chcę zrobić wdech, a nie mogę tego zrobić. Obudziłam męża, powiedziałam że nie mogę zrobić wdechu, a chce to zrobić.

„Uspokój się, będzie dobrze, zadzwonimy na pogotowie.” Zadzwoniliśmy na pogotowie, a oni powiedzieli :”Acha, dobrze, jeszcze żyje, to później przyjedziemy, bo mają jeszcze wiele osób. Jaka saturacja? Nie wiadomo, ok to przyjedziemy. Oddycha? Oddycha. Może pani cos powiedzieć? – Mogę.  No dobra, to przyjedziemy, niech pani czeka.”

Czekaliśmy tak około półtorej godziny. Ale siedziałam, robiłam głębokie wdechy. Miałam taki strasznych strach, że nie mogę tego opisać. Nie znam tak wiele polskich słów. Le do siebie mówiłam: Panie Boże, ja mam dzieci, chcę bardzo jeszcze żyć. Proszę Cię, jeszcze troszeczkę. Ja chcę żyć. No i z tym wszystkim jakoś minęły mi te półtorej godziny. I przypomniało mi się, jak się uczyłam, że jak chcę coś zmienić, opanować strach, muszę coś zmienić. Musze wsadzić nogi w gorącą wodę. Poprosiłam męża, aby on to zrobił i oczywiście było trochę lepiej. Przyjechało pogotowie, torebka czeka, idę do tego pogotowia. Ja jestem rozemocjonowana. „Co pani jest?” „Koronowirus u mnie. Nie mogę oddychać” „No dobrze, to spokojnie niech pani wraca do domu, siada na kanapę i niech pani opowiada.” Ja po prostu byłam w szoku, co to znaczy „opowiada”? Ja nie mogę oddychać, dzieci przestraszone, ja przestraszona, a oni mi mówią, że mam im coś opowiedzieć.

Oni zmierzyli mi saturację: „90, a to wie pani? My zabieramy na pogotowie jak jest 60.”

„Ja sobie myślę: 60, no to jeszcze trochę musze poczekać”

„Pani jest młoda, pani to przeżyje” Nie mogłam uwierzyć. No, ale dobrze. Nic mi nie zrobili, tylko powiedzieli że muszę dobrze, oddychać. I pojechali. Usiadłam, mąż mnie jak bałwana ubrał. Otworzyliśmy wszystkie okna. Do czwartej rano siedziałam i robiłam wdechy, po czwartej rano się uspokoiło, ale ciągle w swoim sercu miałam myśl: „Boże, jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę. Wierzę, że Ty chcesz aby moje dzieci wyrosły, abym ja to zobaczyła. ”

I to był taki strach, taki niepokój.

Rano zadzwoniłam do lekarza i powiedziałam. „Miałam taki atak, i bardzo chcę, abyście wypisali mi leki” Wypisali mi te leki i pomyślałam sobie „Już nie, wszystko mi minęło”. Byłam już taka „na luzie”. Dwa dni minęło. Karmiłam dziecko i nagle poczułam skurcz. I poczułam, że ja znów nie mogę zrobić wdechu – wdech jeden, wdech drugi. Króciutki, króciutki i ja nie mogę zrobić wdechu. Zaczynam płakać, bo nie czuję nóg. Nie czuję rąk. Siadam na krzesełku i zaczynam mówić, a oni mnie nie słyszą.

Straciłam czucie w nogach, rękach i odczułam taki chłód. Takie spięcie wszędzie. I ten skurcz z którym ja nie mogę walczyć. Wszystko stało się takie szare i ja nie mam już chęci nic mówić. I już nie chce się modlić, bo po prostu czuję, że nie mogę z tym walczyć.

Ja nie mam siły aby coś powiedzieć. I zamykam oczy i tak mówię „Panie Boże, ty wiesz, że

Więc  proszę Cię, proszę żebyś dął mi siły to zrobić, żebyś Ty pokonał ten wirus w moim sercu, w moim życiu, w moim organizmie. Ja chcę dalej żyć i być takim przykładem dla ludzi z którymi teraz chodzę do pracy. Mieszkamy obok siebie.

I tu nagle czuję, że ktoś mi otwiera buzię i podaje mi ten lek. Ja robię takie króciutkie wdechy i nagle tak cieplutko mi się stało  i odczułam: Usłyszałem Cię, będziesz dalej żyła, będzie wszystko dobrze. Jesteś osobą, kobietą którą bardzo kocham, więc musisz po prostu opowiadać o tym, że daruje Ci te życie, że pomagam Ci. Zawsze jak czujesz jakiś ból, albo strach w swoim sercu. Możesz po prostu powiedzieć o tym mi w jakiejkolwiek sytuacji. Bo ja wszystko kontroluję.”

I to było dla mnie wiecie takim wybuchem (objawieniem), że ja nic nie mogłam zrobić w tej chwili, ale to że Pan Bóg wszystko kontroluje. I to było dla mnie takim cudem.

Przewiń na górę